poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział I


Kate Wilson. Kto to? Ja oczywiście. Najpiękniejsza, najmądrzejsza, najinteligentniejsza, najbardziej znana, najbardziej lubiana, no i najskromniejsza... ogólnie NAJ, nikt nie zaprzeczy. No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy... przenoszę się do innej szkoły, niestety. Ojciec musiał sobie znaleźć jakąś inną, „lepszą” pracę! Oczywiście nie mogliśmy zostać w Bułgarii! Co z tego, że Kate ma przyjaciół w Durmstrangu, co z tego, że tam jest (a raczej - była) „tą naj”. Mojej bezsensownej rodzinki to nie dotyczy, ich to po prostu nie obchodzi! Kazali mi iść do jakiegoś Hogwartu, i to jeszcze na piątym roku, kiedy mam już za sobą ponad połowę! I gdzie tu sprawiedliwość?

Może ja nie jestem sprawiedliwa, ale od moich decyzji nie zależy los dwójki dzieci! Między innymi biednej Kate, która musi „porzucić przeszłość i rozpocząć nowe życie”! A moje poprzednie życie bardzo mi się podobało, nie mieli prawa go zmieniać.

- OBIAD! – zawołał jej ojciec z kuchni
- Nie jestem głodna! – odkrzyknęła
- Catherine Wilson, natychmiast do kuchni!

Nienawidzę jak ktoś zwraca się do mnie, moim prawdziwym imieniem „Catherine”... Kto to w ogóle wymyślił.? No tak – moi rodzice! Nie wybaczę im tego. Ale Kate brzmi ładnie... przynajmniej to.

Zeszłam po schodach i weszłam do kuchni z obrażoną miną. Sami się o to prosili. Przy stole siedział już jej brat – James. Jest ode mnie starszy o rok. Wyglądamy w miarę podobnie. Mamy kruczoczarne włosy i brązowe oczy. Jak dla mnie jego oczy są zupełnie inne – takie głębokie, można wyczytać z nich jak z księgi wszystkie uczucia, moje są jakby opancerzone z zamkiem do którego klucz ma tylko jedna osoba – moja najlepsza przyjaciółka Jessica, mówi, że „moje oczy są łatwe do odczytania, jeśli tylko wie sie jak”. Będzie mi jej brakować w Hogwarcie.

- Witamy księżniczkę! – powiedział James i odsunął mi krzesło abym mogła usiąść
- Czego chcesz? – z daleka wyczułam podstęp – nigdy tak nie robił
- Nie męcz się James... powiedz jej. – powiedział ojciec
- Tak więc... kochana siostrzyczko, czy zechciałabyś iść ze mną na pokątną?
- A po co ci ja? I co to pokątna?
- Taka ulica... jest tam sklem Zonka... tak jak u nas w Bułgarii i chyba jakiś nowy sklep, który podobno jest dziesięć razy lepszy od Zonka! Więc wybieram się na pokątną!
- Ale po co ci ja?
- Nad tym też się zastanawiam... zapytaj się ojca! Powiedział, że jeśli nie pójdę z tobą to nie pójdę w ogóle!
- Uważam, że powinniście iść razem, po co rozkładać to na raty? – wtrącił się pan Wilson
- Niech będzie...
- Kocham cię siostrzyczko! – zawołał James i zaczął wkładać płaszcz
- Ale stawiasz mi lody!
- Chyba śnisz!
- Zawsze mogę zmienić zdanie!
- Ok, ok... postawie ci lody! Yyyy... tata, daj kasę!
- Masz kieszonkowe! – odparł ojciec
- Ale już prawie wszystko wydałem!
- Macie po dwóch galeonach... i ani knuta więcej. – powiedział pan Wilson

Wyjął z portfela dwie złote monety i wręczył je nam.

- Dzięki tato! Do zobaczenia!

Odpowiedzieliśmy szybko i wskoczyliśmy po kolei do kominka krzycząc „na pokątną” i rzucając fioletowy proszek pod stopy. Pojawiliśmy się na pokątnej. Do okoła nas wznosiły się kolorowe sklepiki. Ludzie w, niektórzy w mugolskich szatach, inni w czarodziejskich - tak jak ja, rozmiawiali i chodzili od sklepu do sklepu z torbami wypełnionymi podręcznikami, kociołkami i innymi tego typu rzeczami. Byłam tam pierwszy raz...

Ja tak naprawdę nie musiałam nic kupować... No może nowy kociołek, bo stary nie wygląda za dobrze. Poszłam w stronę sklepu z naczyniami i poszukałam działu z kociołkami. Znalazłam całkiem ładny, cynowy... jedyne trzy galeony. Wezmę dwa od ojca i jeden ze swoich to wystarczy. Zostaną mi... jeszcze cztery galeony! Starczy na jakąś ładną szatę. Podeszłam do lady i poprosiłam o wybrany kociołek. Ekspedientka podała mi go, ja zapłaciłam trzy galeony i wyszłam. Następny w kolejce był sklep z ciuchami. Nie jestem jakąś głupią blondynką, ale lubię się dobrze ubrać. Weszłam do pierwszego sklepu z rzeczami i zaczęłam się rozglądać – nic ciekawego. W następnym – to samo. Weszłam do trzeciego sklepu – to było coś. Na samym środku sklepu na manekinie wisiała idealna. Przepiękna, po prostu cudowna sukienka. Od razu podeszłam do manekina i spojrzałam na cenę... 6 galeonów – zdzierstwo! Nawet na tak piękną sukienkę było to po prostu za drogo. Wyszła ze sklepu zawiedziona i rozejrzała się przed nią wznosił się największy i chyba najbardziej kolorowy sklep na całej pokątnej. Nad wystawą wznosił się czerwony szyld: „Magiczne dowcipy Wesleyów”. To o tym sklepie musiał mówić mi James. Z ciekawości weszłam do niego. Przeszłam kilka kroków i natrafiłam na swojego brata.

- James! – zawołałam
- Kate!  Co ty tu robisz myślałam, że nie interesują cię dowcipy.
- I miałeś rację – nie interesują – nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł – za to interesuje mnie stan twojej sakiewki
- Przykro mi, wszystko wydałem. – powiedział i przewrócił sakiewkę do góry nogami
- Szkoda... – odpowiedziałam i popatrzyłam tęsknie w stronę sklepu z piękną sukienką
- A czego księżniczce brakuje?
- Sukienki! Jest taka ładna... i kosztuje sześć galeonów.
- Mogłem się tego po tobie spodziewać... Sukienkę! – zaśmiał się i dodał – Ale sześć galeonów to sporo jak na sukienkę. Takie życie, siostra!
- Ostatnia nadzieja właśnie przepadła... Życie jest niesprawiedliwe!
- A czy ty jesteś sprawiedliwa?
- Nie, i dobrze – przewróciłam oczami – a zresztą kto tu mówi o sprawiedliwości? Obiecałeś mi lody, a wszystkie galeony już wydałeś!
- Oh Kate! Zapomniałem...
- Nie szkodzi! Do zobaczenia.

Powiedziałam i wyszłam. James był jedyną osobą dla której byłam w miarę miła. Większość ludzi traktowałam oschle... nie zasługiwali na moją przyjaźń. Owszem – jestem egoistkom. Wiem i nie zmienię tego. Ludzi dla mnie ważnych szanuję, traktuje lepiej... ale po co się wysilać dla innych?

Wyszłam ze sklepu i rozglądnęłam się. W pobliżu była jakaś mała kawiarnia. Weszłam tam i kupiłam sobie na osłodę życia kawę i lody truskawkowe z bitom śmietanom. Zajęłam stolik z którego było widać prawie całą pokątnom i zaczęłam pałaszować lody, przy okazji obserwując ludzi. Ze sklepu z dowcipami wyszedł James i poszedł... do sklepu naprzeciwko, sklepu z sukienkami. Na pewno chciał zobaczyć co mi się tak spodobało. Po minucie wyszedł i znikł w tłumie ludzi. Dokończyłam lody i jeszcze kilka minut siedziałam spokojnie. Brakowało mi czegoś... a raczej kogoś – przyjaciółki Jessiki. Nie chciałam o tym myśleć, więc szybko wstałam i wmieszałam się w tłum. Zapatrzyłam się na jakiegoś starego dziadka wymachującego laską we wszystkie strony i krzyczącego „Precz z Ministerstwem! Precz z chołotą!”. I kiedy tak szłam nie patrząc przed siebie... wpadłam na kogoś.

- Gdzie leziesz?! –wykrzyknęłam upadając na ziemię
- Zauważ, że to ty wpadłaś na mnie, a nie ja na ciebie... w takich sytuacjach mówi się przepraszam – a nie „gdzie leziesz”. – odpowiedział chłopiec wyciągając rękę w moją stronę, żeby pomóc mi wstać
- Też coś! Jakbyś ty patrzył pod nogi to byś mnie ominął i nie pozwolił, żeby ktoś na ciebie wpadł! A resztą... nie dyskutuje z takimi jak ty! – zignorowałam jego rękę i podniosłam się sama, otrzepałam się i stanęłam dumnie
- Z takimi jak ja? A skąd możesz wiedzieć jaki jestem?!
- To widać... żegnam! – odpowiedziałam i poszłam w stronę wyjścia z pokątnej

Też coś! Powinien przeprosić, a nie mnie pouczać! Wróciłam do domu, oznajmiłam matce, że jestem i poszłam do mojego pokoju. Byłam zmęczona, wykończona i nie nadawałam się do niczego. Wypad na pokątną bardzo męczy... Wzięłam szybki prysznic i chciałam położyć się na łóżku i odpocząć, ale ktoś zawołał mnie z kuchni.

- Kate! Kolacja! – no tak, musiało być już późno

Zeszłam posłusznie do kuchni i zobaczyłam Jamesa, zdejmował płasz, więc musiał przed chwilą wrócić.

- Co tak długo? – zapytał się ojciec
- Jak długo? Nawet minuty nie czekaliście! – odpowiedziałam obrażonym tonem
- Nie ty! On. – odpowiedziała matka wskazując na Jamesa
- No wiecie... pierwszy raz na pokątnej... było tyle sklepów do odwiedzienia!
- Tyle galeonów do wydania! – dokończyła z sarkazmem mama i zapytała ojca – ile im dałeś?
- Czego? – zapytał ze zdziwieniem ojciec
- Galeonów oczywiście!
- Dwa... – odpowiedział

Matka była przewrażliwiona na punkcie pieniędzy. Przez cały czas mówiłą, że kryzys się zbliża i, że nie powinniśmy wydawać galeonów na prawo i lewo.

- Dwa dla każdego czy razem?
- Razem, po jednym dla każdego.

James i ja wiedzieliśmy oczywiście, że nie było to prawdą, ale nie było potrzeby stresować matki. Pomimo wszystko dwa galeony to dużo.

- Nieważne, rodzinko... Kolacja podana! – zmienił temat ojciec i wszyscy zasiedliśmy do stołu

W czasie kolacji James opowiadał o pokątnej, co sobie kupił i co bardzo by chciał kupić. Ja nie odzywałam się zbytnio. Brakowało mi pięknej sukienki. Ale co tam, takie życie – jak to podsumował mój brat. Po kolacji nareszcie znalazłam się w łóżku. Zasnęłam wyjątkowo szybko. Żadnych snów, a spałam jakbym była uśpiona – nawet największy hałas by mnie nie obudził, ale nawet największe trzęsienie ziemi nie mogło równać się z moim bratem...

Zaczynamy!

Fanfary proszę!
Otóż ja - wszystkim (nie) znana Katy...
piszę opowiadanie o mojej imienniczce Kate
Komentować, a hejty pozostawić dla siebie!
Zapowiada się ciekawie.
Mam nadzieje, że wam się spodoba!
Katy

*Edit*
Zmiana planów-
hejtujcie do woli!
Przynajmniej będę wiedziała,
że czytacie ;)